środa, 8 grudnia 2010

boje sie wlasnych mysli


bo moga mnie oszukac jak dzis w nocy...

coanenepilli - elba, warszawa - 7 wrzesnia 2010
slonce zachodzilo, cien przesuwal sie w gore po zboczu, zaslaniajac kolejne kapliczki. po niebie co kilka minut przelatywaly samoloty. wygladaly jak spadajace mechaniczne gwiazdy tyle, ze nie spadaly a lecialy w gore, jakby uciekaly. czulem sie wtedy jak porzucony na opuszczonej dawno planecie czlowiek. wszystko dookola bylo biale od sniegu, zbocze na ktorym staly ruiny swiatyni odcinalo sie od krajobrazu pomaranczowa gliniana barwa. przykryl mnie cien, slonce zniknelo. zaczalem wspinac sie w gore zbocza czujac ze da mi to jeszcze chwile ulgi, ze mam jeszcze szanse wszystko uratowac-poprostu stac w promieniach i czuc zycie. bylem bardzo zmeczony, a slonce bylo w tamtej chwili zaprzeczeniem wszystkich lekow.
boga nie ma, ale gdyby byl, tamta chwila, tamto powietrze, widok i to co czulem...slad boga.
bezdenne ziarnko daleko w srodku.
zbyt daleko na kontakt.